środa, 30 kwietnia 2014

Becik dla Pawełka

Powoli zaczynam już kompletować wyprawkę dla Pawełka. Muszę wszystko zacząć od nowa, bo po Patryku i Uli nic mi nie zostało. Zatem czuję się jak pierwszorazowa mama ale za to z doświadczeniem ;) Bezcenne!
Postanowiłam uszyć rożek dla dzidziusia. Wszystkie sklepowe rożki są brzydaśne okrutnie i jakieś takie wielkie. Poprzednio miałam taki nieduży rożek i dla noworodka taki jest najlepszy. Dzidziuś lubi być mocno owinięty ale nie potrzeba do tego aż płachty 80/80 cm2. Poza tym Pawełek urodzi się latem, więc rożek nie może być gruby i ciepły (a tylko takie są w sklepach) no i powinien być choć troszkę sztywny ale za to mięciutki.
No i zważywszy powyższe zabrałam się za szycie metodą podobną do przedstawionej w poście o trójkątach. Filmik pokazujący metodę szycia z kwadratów można zobaczyć tutaj (klik). Ale ja nie kupiłam tego produktu tylko użyłam zwykłej najcieńszej flizeliny. 

Najpierw wycięłam sobie trochę kwadracików 5*5cm2:,


Nie mogłam i nie chciałam szyć metodą z pasków bo po pierwsze szyłam z totalnych resztek a po drugie chciałam aby kwadraciki poukładane były byle jak a nie według jakiegoś wzoru. 
Wykorzystanie flizeliny spowoduje, że rożek będzie trochę sztywniejszy. 
Zatem na desce do prasowania ułożyłam flizelinę i zaczęłam układać kwadraciki. 


Zanim zacznie się je przyprasowywać należy sprawdzić czy aby na pewno flizelina położona jest klejem do góry bo ja sobie ją przyprasowałam do deski ;). Po przerwie na czyszczenie deski z kleju wróciłam do pracy:


Starałam się układać kwadraciki w miarę równo ale bez przesady. Linijką nie mierzyłam. 
Po mniej więcej godzinie miałam takie coś:


Jak widać, średnio równe to jest, ale nie ma się czym przejmować. Przy szyciu się wyrówna.  Dopiero teraz zauważyłam, że kolorystyka taka trochę minecraft-owa ;) hehe
Zszywanie jest cudownie proste i szybkie:


Jak się już zszyje wszystkie paski w jedną stronę to należy sobie ponacinać flizelinę na łączeniach:


aby przy zszywaniu  w poprzek zapasy układać naprzemiennie. Żeby po zszyciu wyglądało na lewej stronie tak:


W drugą stronę też się zszywa fajnie tylko trzeba pilnować żeby się zapasy układały odpowiednio. Nie użyłam do tego ani jednej szpilki. Gdybym miała zszywać takie małe kwadraciki (po zszyciu 3,5*3,5 cm2) to po pierwsze zajęło by mi to wieki całe a po drugie na pewno pokłuła bym się szpilkami. 
No, i jak już miałam zszyty ten kwadrat to przepikowałam go z bawełnianym wkładem do patchworków, zaokrągliłam rogi i podszyłam białą flanelą, bo niemowlaki najlepiej wyglądają w bieli ;)



na koniec doszyłam rzepa:


z tyłu prezentuje się tak:


Szycie tego becika zajęło mi raptem 3 godziny.
Gdybym szyła metodą tradycyjną to pewnie zajęłoby mi to 3 dni. 

środa, 16 kwietnia 2014

Dwa miasta w błękicie

Kontynuując kolorystykę niebiesko-brązową uszyłam dwie poduszki z bloków, których nazwy związane są z miastami:

Dla niewtajemniczonych wyjaśnię.
Oto poduszka z elementem Dresden Plate (talerz drezdeński). 


Blok ten nigdy mi się specjalnie nie podobał. Zwykle szyty był z jakichś strasznie kolorowych wręcz pstrokatych materiałów. Aż zobaczyłam poduszkę u Grubej Szpulki 
Zainspirowała mnie bardzo. Uszyłam coś podobnego, jednak nie tak udanego jak jej monochromatyczne cudo. 

Druga poduszka z dwoma blokami New York Beauty (Piękność z Nowego Jorku)


Ten blok dla odmiany podobał mi się zawsze. Już nawet go kiedyś szyłam na składkowa kołdrę dla jednej z uczestniczek  kołderek za jeden uśmiech. A podoba mi się tak bardzo, że chyba sobie uszyję całą kołdrę z tych bloków.
Wrzućcie sobie w wyszukiwarkę obrazów nazwę tego bloku i zobaczcie jakie cuda da się  z nich uszyć. 

A tak prezentują się dwa miasta w błękicie na eksperymentalnej kapie ;)

Niezbyt do siebie pasują ale co się dziwić, dzieli je cały ocean ;)

zgłosiłam poduszki do zabawy w Szufladzie


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Króliki jak ciepłe bułeczki i przemyślenia dotyczące sprzedaży

No i po kiermaszu. Króliki w skromnej ilości 23 szt. zeszły na pniu w cenie 12 zł za sztukę. Panie chciały wycenić po 15 zł ale mi się wydawało, że to za drogo. Optowałam za sprzedawaniem po dyszce. No i pomyliłam się, bo po 15 zł  też by pewnie się sprzedały. Poproszono mnie o doszycie jeszcze kilku sztuk, bo panie nauczycielki nie zdążyły sobie kupić. Doszyłam jeszcze 11. Tym samym Rada Rodziców na królikach wzbogaciła się o 432 zł. 
Doszywane króliki:


Gotowe: 

A tak szły do sprzedaży:

Ja tam specjalistka od sprzedaży nie jestem ale zawsze dbam o to, żeby moje wytwory idące do ludzi były jak najbardziej profesjonalnie zapakowane. Używam do tego zaklejanych worków. Niestety nie było w hurtowni zaklejanych woreczków wielkości odpowiadającej królikom, więc nabyłam woreczki strunowe. 100 szt za 7,50zł. Nie jest to jakaś straszna kwota a na stoisku zawsze wygląda to lepiej. Każdy może sobie wziąć królika w worku do łapy bez ryzyka że go ubrudzi. ;)
Kolejne przemyślenia to takie, że nie opłaca się szyć dużych rzeczy. Pamiętacie jak szyłam na kiermasz narzuty? Sprzedawały się w cenach od 100 zł  do (w porywach) 240 zł. Masakra. Teraz zestaw dwóch poduszek ze stokrotkami sprzedał się za 180 zł, poduszka z kurczaczkami w komplecie z kurą sprzedały się za 160 zł. Pojedyncze poduszki sprzedawały się w cenach 50-90 zł a Uli poszewka sprzedała się za 90 zł.  
Jak wiecie uszycie poduszki, nawet super wypasionej, zajmuje duuuuzo mniej czasu niż uszycie narzuty. Już nie mówiąc o tym, że idzie na nią dużo mniej materiału. Jednak, gdybym miała jeszcze szyć do sprzedaży na kiermaszu szkolnym narzutę to szyłabym najprostszą możliwą, może 9 łat, może log cabin. I bez jakiegoś wydziwianego pikowania. Najlepiej po szwach i trochę lotu trzmiela, ale nie za dużo. 
Wypasione patchworki to tylko dla koneserów ;)
Howg!

sobota, 12 kwietnia 2014

Trójkąty eksperymentalne

Uwielbiam trójkąty! Szczególnie równoboczne. Ale też bardzo je szanuję bo są trudne do szycia. Zawsze masz co najmniej jeden bok cięty po skosie. No i na trójkąty równoboczne nie znalazłam w necie żadnego sposobu. Nic, tylko żmudne zszywanie trójkąt po trójkącie...
A ja nie mam tyle cierpliwości. W życiu nie uszyłabym narzuty z relatywnie małych trójkątów tradycyjnym sposobem. Szukałam więc na nie sposobu, bo ogromnie podobają mi się narzuty z trójkątów równobocznych.
Ostatnio nabyłam sporo materiałów w kolorach pastelowych. W tym niebieskich. Nie wiem co mnie naszło, bo na ogół nie szyję z takich kolorów. Może wiosna mnie natchnęła...
Więc wyjęłam te niebieskie pastele, dołożyłam beże i brązy i wycięłam trochę trójkątów równobocznych o boku 10 cm.

Następnie za pomocą żelazka przykleiłam je do bardzo cienkiej flizeliny układając od razu tak jak miały być skomponowane na patchworku.

Potem połączyłam je ściegiem zygzakowym a następnie nieładne łączenia przykryłam paseczkami materiału. Paski zostały pocięte w skos, bo po praniu patchworku przewiduję na nich efekt szenile. 

Jednak efekt szenile jest wątpliwy, bowiem przepikowałam patchwork zabezpieczając zygzakiem brzegi paseczków. Pikowałam jak zwykle monofilem. Ciekawe kiedy wreszcie odważę się pikować zwykłą nicią?... W czasie szycia miałam za oknem taki widok:

Zdaje sobie sprawę, że patchwork ten nie jest uszyty zgodnie ze sztuką, ale efekt został osiągnięty. Narzuta jest trwała, nie będzie się pruć ani strzępić.  I jest uszyta z trójkątów równobocznych, hura!




Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii na temat mojej eksperymentalnej metody szycia z trójkątów.





piątek, 4 kwietnia 2014

Królikarnia i podusia Uli

Szukałam w sieci jakichś małych uszytków, co by się mogły na kiermasz nadać do sprzedaży nie na licytacji tylko na stoiskach. Miały być ładne i szybkie do uszycia bo ja taśmówki nie lubię, więc mogłam na takie szycie poświęcić najwyżej dwa dni. Potem moja cierpliwość by się wyczerpała. No i znalazłam świetne jajkowe króliki na blogu Pracowitego słoneczka, stwierdzając przy okazji, że rzeczywiście, jest niezwykle pracowite ;). Poza tym na blogu zamieściło linki do dwóch tutoriali królikowych. No, bajka!
Jak tam wlazłam to się w królikach zakochałam, tym bardziej, że szyje się je szybko i przyjemnie a jak się ma pomoc w postaci 10-letniej córki to już jest bosko! Zmieniłam tylko trochę kolejność szycia. Przyszywanie uszu ręcznie odebrałam jako zbytnie poświecenie, tym bardziej, że moja cieśń nadgarstka manipulacje igłą niezwykle mi utrudnia. Zatem uszy wszywałam w trakcie zszywania korpusów, co zresztą wydatnie ułatwiało wywijanie królików na prawą stronę, bo można było za te rzeczone uszy ciągnąć. 
No i taka oto królicza gromadka się pojawiła na wsi naszej:







Chwilowo muszę sobie zrobić przerwę w króliczeniu bo co za dużo to niezdrowo. 

A teraz tadam!!!
Poduszka Uli. A raczej właśnie nie poduszka, tylko pierwsza profesjonalnie uszyta poszewka na poduszkę.
Do tej pory Ula szyła poduszki wypychane i zaszywane na stałe. Teraz, po raz pierwszy, podjęła się nowego wyzwania - uszycia poszewki z wypełnieniem wierzchniej warstwy ociepliną, z podszewką i takimi tam bajerami ;). Jeszcze za wcześnie na pikowanie, więc na razie zrezygnowałyśmy z tego elementu. 
Faktem jest, że taką poszewkę szyje się dużo dłużej niż poduszkę składającą się z przodu i plecków zszytych ze sobą i wypchanych. No i pomarudziło trochę moje dziecko ale zagryzało zęby i szyło i szyło aż uszyło:



a wypchana poduszką wygląda tak:


Oczywiście pójdzie na kiermasz ;)

Ula przy okazji nauczyła się pracować z dwustronną flizeliną. Sama przygotowywała jajeczka do przyklejenia i sama je przyprasowywała. Praktycznie całą poduszkę od początku do końca uszyła sama. Przy okazji pokłuła się szpilkami, ale ją pocieszałam, że moja babcia mawiała, że jak się krawcowa w trakcie szycia pokłuje to się wyrób będzie podobał. ;)
Szyła na takiej oto maszynie:


Dostała ją na urodziny 4 lata temu, ale wtedy była chyba jeszcze na to za mała. Potem szyła różne podusie i maszyna się trochę rozklekotała. Oddałam ją do serwisu, gdzie okazało się, że wciągnęła nitkę w okolice bębenka. Teraz szyje jak talala ku radości mojej pociechy. No i siedzimy sobie razem przy jednym biurku, maszyna koło maszyny i szyjemy,szyjemy, szyjemy...

Wyrażanie zachwytów nad pracą Uli bardzo wskazane ;) 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Kiermaszowo

Walczę z fantami na kiermasz. Choć właściwie trzeba by napisać, że nie walczę ale powolutku, z namaszczeniem się nimi bawię. Trzeba przyznać, że niesamowicie przyjemnie jest szyć nie zważając na upływ czasu. Zwykle spieszyłam się ogromnie bo było wiecznie coś do zrobienia, wieczny pospiech, szybko, szybko. Od czasu jak zalągł się we mnie Pawełek zwolniłam bardzo. Najpierw w pracy a teraz w domu. Ach, jak to dobrze tak powoluśku sobie snuć niteczki. A jeszcze za oknem taka piękna wiosna. I tak w atmosferze rozleniwienia powstały:
poduszki (a raczej poszewki na poduszki, wsad - poduszki z satyny, które uszyłam i wypełniłam nabytym ostatnio w ilości trzech kilogramów wypełniaczem do poduszek w formie kulek silikonowych)



Nabyłam też ostatnio (wreszcie!) flizelinę dwustronną i mogę poszaleć z aplikacjami:


machnęłam jeszcze kurkę z flaneli z użyciem filcu:



A to wszystko na mojej ukochanej Janome, którą wreszcie oddałam do serwisu. Oddałam też maszynę mojej córci. Własnie w tej chwili Ula szyje podusię na kiermasz. Pokażemy ją w następnej odsłonie ;)