niedziela, 6 grudnia 2009

Losowanie


Bardzo dziękuję wszystkim osobom, które wzięły udział w zabawie. To bardzo miłe, że tyle osób tu zajrzało i że spodobał się Wam mój anioł.
Thanks to everybody who take part in my candy. It is very nice to see so many people looking in my blog and enjoying my Angel of Roses.

Dla mnie to też była fajna zabawa, zobaczcie:
For me it was very funny too, look:


Miseczka z wydrukowanymi losami.
A bowl with printed draws.



Z powodu późnej pory mój mąż robił za sierotkę
In case of night-time my husband was a drawter

A wygrała:
And the winner is:



Serdeczne gratulacje i proszę o kontakt w sprawie adresu naziemnego :)
Congratulations and give me a note about your adress, please.


niedziela, 22 listopada 2009

CANDY



Uszyłam Różanego Anioła. Chciałabym go komuś podarować.
Pomyślałam więc, że czemu by nie zrobić candy?
Zatem zapraszam do zabawy
Zasady są znane: proszę o wpis pod postem i umieszczenie powyższego zdjęcia i linka na swoim blogu.
Na wpisy czekam do 5 grudnia, losowanie odbędzie się 6 grudnia.

I have sewn Angel of Roses. I would like to give it to someone.
So, I decided to make a candy and I invite you to take part in it.
Rules are known: write a commentary behind the post and place the upper photo and link on your blog. For the notes I will wait to 5 December. Drawing lots will be done on 6 December.





niedziela, 15 listopada 2009

Eugenia Kuchenna / Eugenia the Cook

Mas zaszczyt przedstawić Wam Eugenię Kuchenną. Uszyłam ją dla mojej przyjaciółłki, której kuchnia urządzona jest w kolorach rastafariańskich, bardzo kolorowo. Anioł kuchenny mieszkający w takiej kuchni winien być gruby i raczej śmieszny a nie romantyczny , zatem Eugenia właśnie taka jest :)
Jeżeli ktoś jest zainteresowany kupieniem włosów, jakie używam do szycia moich lalek oraz utensyliów kuchennych i innych fajnych dodatków, to kupiłam je tutaj

I beg to introduce to you Eugenia the Cook. I have sewn it for my friend. Her kitchen is in rasta colours - red, green and yellow. Angel of her kitchen have to be fat and rather funny, not romantic, so Eugenia is like that. :)







I jeszcze chciałam Wam przedstwić nasze kociska:
I'd like to introduce to you our cats too:



sobota, 7 listopada 2009

Ciężko pracowałam /I've been working hard

W zeszłym tygodniu ciężko pracowałam wykorzystując trzeci tydzień siedzenia w domu z chorymi dziećmi.
Last week I've been working hard, because of sitting home with my ill children.


Powstały tildowe skrzaty, które w oryginale mają być połączone prezencikami i stanowić girlandę, ale nie jestem pewna, czy tak zrobię. Jestem jednak pewna, że będą występowały razem, bo we trójkę prezentują się sympatycznie.

Tilda's gnomes have been made. Oryginally they are joined together like garland, by I don't know if I'll join them like that. But I do know, that I will not separe them, because they look nice together






Na kiermasz świąteczny w szkole Patryka (7 lat) uszyłam też dwie kanapy - chusteczniki.
Gdyby ktoś chciał uszyć podobne, zrobiłam kiedyś tutorial

For Christmas Fair in my son's Patryk (7 y old) school, I sewed tissue-box-covers. If someone want to sew sofa like mine, I've made tutorial





Wcześniej uszyte przeze mnie kanapy można zobaczyć  tutaj i tutaj
The sofas which had been sewn former by me, you can see here and here
Uszyłam też patchworkową matę do pokoiku mojej córki Uli (5 lat). Ula wiesza sobie na niej swoje prace:

I sewed patchwork to hang in my dauther's Ula (5y old) room. She hangs on it her drawns and paintings.


środa, 28 października 2009

Dzieci mówią...

Patryk (6 lat, czyli jakiś rok temu) pytał mnie, czy mogłabym ich (czyli jego i Ulę) wcześniej odebrać z przedszkola. Tłumaczyłam mu, że nie mogę, bo ja muszę pracować a oni muszą chodzić do przedszkola.
 Przysłuchująca się rozmowie Ula (wtedy 4 lata) skwitowała:
- bo tak to już jest, że dzieci nie mogą iść na emeryturę...
........................................

Dzisiaj
Patryk (7 lat) siedzi w wannie i bawi się kaczką-gwizdkiem, która wydaje wyjątkowo irytujące, za przeproszeniem -"pierdzące" dźwięki. Mówię mu, żeby był w końcu cicho bo za ścianą zasypia jego siostra. A on nato:
-nie da się być cicho z gwizdkiem w buzi...
...........................

A to fotka zrobiona jakieś dwa lata temu:


wtorek, 27 października 2009

Zapoduszkowałam się

W szkole mojego syna organizowany jest kiermasz świąteczny. Postanowiłam uszyć trochę fantów, a że czas leci strasznie szybko pora zabrać się do roboty. Długo myślałam co by to mogło być i stwierdziłam, że trzeba wrócić do początków. Poszewki na poduszki mogą osiągnąć relatywnie najwyższą cenę w stosunku do czasu, jaki poświęca się na ich uszycie. Więc, korzystając z tego, że siedzę w domu z chorymi dzieciakami po nocach szyję sobie...

motywy świąteczne




zawsze chciałam uszyć trick karciany

ale jakoś sobie nie za dobrze wyliczyłam ilośc trójkątów i sporo mi zostało
więc z resztek uszyłam samotną poszewkę:


Na razie tyle udało mi się uszyć fantów poduszkowych. Tak wyglądają zapakowane w profesjonalne woreczki:


Poza tym machnęłam jeszcze strasznie nieudanego anioła, też z przeznaczeniem na kiermasz:





No i jeszcze uszyłam dwie podusie z pięknego kociego materiału nabytego w pierwszym polskim sklepie z zachodnimi materiałami patchworkowymi. Pierwsze kocie poduszki musiały zostać przeznaczone dla moich kotolubnych dzieciaków. Na pewno uszyję jeszcze takie poduszki na kiermasz, poza tym mam jeszcze jeden pomysł na wykorzystanie tych ślicznych szmatek ale o tym sza...
A oto podusie moich dzieci:




czyż nie śliczne te szmatki?

sobota, 17 października 2009

Ku przestrodze

Było tak:



Wracałam z dziećmi samochodem. Godzinę wcześniej wyjechałam z domu, bo w tym dniu Patryk miał pasowanie na pierwszaka i zmuszona byłam wziąć dzień urlopu. Jak wyjeżdżałam droga była ok. Ale padał śnieg, co w dniu nauczyciela było zaiste dziwne i dość zaskakujące. Droga do naszego domu (powiatowa zresztą) prowadzi serpentynami w górę. Jadąc z dołu ma się po lewej stronie pagórek a po prawej osuwisko. No i jechałam sobie tą uroczą drogą w sypiącym dość intensywnie śniegu. Około 50 metrów od wjazdu na naszą posesję po lewej stronie zrobił się korek. Jak się potem okazało ktoś jechał na letnich oponach (he he, a kto na takich w tym dniu nie jechał?) i bał się zjeżdżać na dół, no to sobie stanął. A za nim stanął sznurek samochodów, który zaczął wyprzedzać jakiś przemiły człowiek, zapewnie spiesząc się bardziej niż inni. I z tym to miłym człowiekiem stanęłam oko w oko a raczej maska w maskę na ośnieżonej drodze. Po chwili za mną też pojawił sie sznurek samochodów. Przez chwilę tak staliśmy mierząc się wzrokiem. Potem pan odkręcił szybę i pokazał mi, żebym się cofnęła. Odwróciłam się. Za mną w odległości około 3 metrów stał samochód a za nim kilka następnych. Ok, mogę cofnąć ;). Oni pewnie też, choć stoimy wszyscy na pochyłej drodze, na łuku, po prawej osuwisko a pod kołami obutymi w letnie opony, błoto pośniegowe. Spróbowałam. Hm... trochę mnie znosi. Wysiadłam, sprawdziłam ile mi jeszcze brakuje do skraju drogi. Około pół metra. Ok, próbuję dalej. Cóż, nie jest to jednak dobry pomysł bo ślizgawica pod kołami tęga. W międzyczasie z korka samochodów jadących w przeciwnym kierunku zaczęli wysiadać ludzie i obsobaczać spieszącego się bardziej niż inni, miłego pana. Pan odpowiedział wiązką słów odpowiednich na takich mało wyrozumiałych brutali i dalej tańczył swoim pick-upem próbując wcisnąć się pomiędzy dwa samochody na pasie przeznaczonym dla ruchu w odpowiednim kierunku. Sytuacja zrobiła się beznadziejna. Postanowiłam, że nie będę narażać moich dzieci na niebezpieczeństwo wylądowania na łące poniżej drogi, więc wysiedliśmy, zamknęłam samochód i poszłam z nimi na piechotę do domu. Zostawiwszy ich samych w domu, wzięłam wiaderko ze żwirem i ślizgając się jak na lodowisku pobiegłam na dół. W międzyczasie ludzie zepchnęli na bok strachliwego kierowcę, będącego przyczyną całego zamieszania i korek powoli zaczął się rozładowywać. Udało mi się podjechać pod dom nienaruszonym samochodem. Alleluja!


Ale to nie był koniec atrakcji. Od 11 przed południem tego dnia we wsi nie było prądu. Zrobiło się już ciemno. Wyjęliśmy świeczki, ale świeczkami nie nagrzeje się domu. Okazało się bowiem, że jak nie ma prądu to nie ma też ogrzewania. Mimo, że piec mamy gazowy to sterowany jest prądem, więc jak nie ma prądu to nie ma ciepła. Powoli robiło sie w domu coraz chłodniej. Śnieg wiąż padał. Zobaczyłam, że drogą przejechał pierwszy pług. W końcu, dość wcześnie położyłam się z dziećmi spać. W jednym łóżku, w moim pokoju. Żeby było cieplej, a poza tym w zupełnych ciemnościach dzieciaki bały się spać u siebie. Po jakimś czasie zadzwoniła mi komórka. Zdążyłam jeszcze zobaczyć, że dzwoni mąż (miał dłużej zostać w pracy) i komórka padła. Pomyślałam "no dobra, wstanę i zadzwonię do niego ze stacjonarnego". Ale telefon był głuchy. Fajnie, ciemno, zimno i jeszcze bez łączności ze światem. Przemknęło mi przez myśl, że może dzwonił bo nie może dojechać, albo coś się stało. Ale nie dopuszczając do rozbujania mojej wyobraźni natychmiast stwierdziłam, że jak dzwoni to żyje a jak żyje to musi sobie poradzić. Duży jest. I poszłam spać. Po jakimś czasie usłyszałam dobijanie się do drzwi. Mąż wrócił, ale droga zawalona była połamanymi gałęziami. Bez rękawiczek (bo rano nie spodziewał się takich opadów śniegu) usuwał te gałęzie żeby wjechać pod dom. I teraz, zgrabiałymi rękami nie mógł otworzyć kluczem drzwi... Dzień się skończył szczęśliwie. Rano poszliśmy wszyscy do swoich miejsc pracy i nauki ciesząc się, że tam choć ciepło i jasno. Z pracy dzwoniłam do sołtysa czy już może prąd włączyli. Sołtys powiedział, że nie. „Nie mamy prądu, nie mamy wody, katastrofa” mówi. Pomyślałam, że biedny sołtys, pewnie ma wodę ze studni a pompa na prąd i nie działa. My to chociaż wodę mamy, nawet ciepłą bo piec na wodę działa niezależnie od prądu :) Dojechawszy do domu stwierdziłam, że niestety, u nas też nie ma wody. Trzeba było szybciorem wyłączyć piec co by się nie przegrzał. Potem się okazało, że padło pół kilometra sieci wysokiego napięcia w lesie, gdzie połamały się drzewa pod ciężkim śniegiem. Linia ta doprowadzała energię do przepompowni wody. Tiaaaa, no to mamy klęskę. Pojechałam do Carefour’a po zapas wody, miski i wiaderka bo w dobie pralek i zmywarek mało się takich pojemników w domu używa. W międzyczasie mój mąż zorganizował dzieciom harcerskie atrakcje . Wody wokoło było pod dostatkiem. Tylko w postaci śniegu. Więc rozmrażali ten śnieg na kuchence, na szczęście gazowej, w celu uzyskania wody do mycia. Fajnie było ale wciąż zimno. Temperatura w domu spadła do 15.5 stopnia. Przetrwaliśmy drugą noc. Rano wciąż nie było prądu i wody. Temperatura w domu 14.5 stopnia. Przypomniałam sobie harcerskie czasy, kiedy człowiek musiał się wykąpać w misce wody. Na szczęście w robocie, w szkole, przedszkolu kaloryfery grzały, woda była, luz blues. Przyszedł piątek, stwierdziliśmy, że jeszcze trochę wytrzymamy, jak do niedzieli nie włączą tego prądu to będziemy szukać wyjścia awaryjnego. Na szczęście po południu od sąsiadki dowiedziałam się, że już po wszystkim. Wróciliśmy do cywilizacji. Po powrocie do domu wszyscy mieliśmy szampańskie humory. Teraz już wszystko jest cudowne - ciepłe kaloryfery, ciepła woda prosto z kranu i światło, pralka, zmywarka bla bla bla... A dzisiaj przyjechali panowie podłączyć nam kabel telefoniczny, który zerwała złamana brzoza. I mamy nawet internet!!! Wow!


Cała ta sytuacja przypomniała mi o artykule, który czytałam niedawno w Polityce. O aktywności słońca, plamach i możliwej w przyszłości katastrofie energetycznej. Czytając to myślałam, że trzeba by pomyśleć o jakichś alternatynych źródłach energii. Po ostatnich wdarzeniach  wiem, że jest to konieczne. Zdecydowaliśmy się nabyć agregat prądotwórczy i zakupić zapas paliwa. W razie konieczności będzie można do niego podłączyć sterownik pieca OC i pompę w studni. Wodę w kranach mamy z wodociągu ale mamy też studnię. Wodą z niej podlewamy ogród. Ale istalacja wodna pozwala przełączyć tę wodę do obiegu w domu.  To chyba jednak nie koniec. Biorąc pod uwagę, że wszystko w dzisiejszym świecie napędzane jest prądem trzeba chyba pomysleć co będzie jakby ustały dostawy gazu...
 
 

roztapianie śniegu


nabyte zapasy wody pitnej

wtorek, 13 października 2009

Dzieci mówią...

Dzieci mowią czasem fajne rzeczy. Do tej pory nie zapisywałam tego ale chyba czas - zanim zapomnę - zebrać to wszystko gdzieś. Tylko gdzie? No, może być przecież tu.

1) Sześcioletni Patryk nie chce sprzątać swoich zabawek. Tłumaczy, że jest zmęczony. Ja go pytam:
- a czym ty jesteś, Patryk, taki zmęczony?
Na to moje dziecko:
- mamusiu, ja już mam sześć lat i mam prawo być zmęczony!

2) Czteroletnia Ula opowiada, że była trochę niegrzeczna w przedszkolu. Wywiązała się rozmowa:
- Ula, a czy ty nie mogłabyś chociaż raz się postarać być grzeczna?
- nie mogę, mamusiu.
- a dlaczego nie możesz?
- bo ja już się taka urodziłam.

3) Jedziemy samochodem już dość długo, wymyślamy różne zabawy dla dzieci. Najpierw było czytanie w myślach wyrazów od tyłu. Na przykład dzieci miały wyobrazić sobie napisane słowo PIES i przeczytac go od tyłu. Po jakimś czasie zmiana zabawy. Teraz mają wymyślać wyrazy na zadaną literkę. Na literkę H pięcioletnia Ula mówi: HEM. My na to, że nie ma takiego słowa. A ona sie upiera, że jest. No to co to jest ten HEM, pytamy. Ona na to, że to taki "mały zielony skrobik". Tu już nas totalnie zatkało. Po długich dywagacjach doszliśmy, że skompilowały się jej dwie zabawy i chodziło jej o MECH

ciąg dalszy nastąpi :)

A oto autorzy tych wypowiedzi:

Szkolne paranoje cz.I

    Mój syn właśnie zaczął swoją przygodę ze szkołą. Pierwsza klasa. Minęło półtora miesiąca i mam już sporo przemyśleń na temat obecnego stanu edukacji. Na ogół nieprzyjemnych. Ale o tym innym razem. Na razie musze się wywnętrzyć na inny, pokrewny temat.
    Wychowawczyni nam się trafiła specyficzna. Z zawodu prawniczka - się przyznała, dodając, że dyrekcja zakazała jej o tym mówić...
    Zaczęło się od tego, że powiedziała rodzicom na zebraniu, że nie umie rysować, nie ma zdolności plastycznych i bazdrze jak kura pazurem. Hmmm, dziwne dość, że nauczyciel w klasach 1-3 może się poszczycić takim brakiem zdolności do rzeczy, które w tych klasach są jakby podstawowe. Dzieci głównie coś rysują, kolorują, uczą się pisać ładne literki... A Pani nie umie. Na przykład kazała nam w domu zrobić papierowe słoneczniki na gazetkę, bo przeciez ona nie będzie robić na lekcji 30-tu słoneczników dla każdego dziecka po jednym. A na gazetkę trzeba słoneczniki zrobić bo w drugiej pierwszej klasie wychowawczyny robi z dziećmi piękne rzeczy na lekcjach więc "my się też musimy wykazać". Nawiasem mówiąc czasem chodzę po szkole i żadnych słoneczników nigdzie nie widziałam a były robione trzy tygodnie temu. Może rodzice muszą przyjść do szkoły zrobić tę gazetkę?...
W piątek dziecko poinformowało mnie że na poniedziałek ma zrobić drzewo genealogiczne. Troszkę się spięłam bo akurat na ten weekend wyjeżdżaliśmy ze znajomymi w góry w piątek zaraz po lekcjach a powrót był zaplanowany na niedzielę wieczór. Więc nijak czasu by nie było na nasmarowanie drzewa. Dziecko mnie uspokoiło, że nie musi być na poniedziałek, może być na wtorek. Zatem w poniedziałek całą rodziną zasiedliśmy w celu opowiedzenia dziecku o koligacjach rodzinnych. Ustaliliśmy wygląd drzewa i dziecko smarowało to drzewo z godzinę, przepisując pracowicie imiona swoich protoplastów pisanymi literami. Uparło się, że drukowanymi robić nie będzie, bo w szkole drukowane zakazane. Dodam dla ułatwienia, że w szkole do tej pory z pisanych literek przerobili A, O i M, więc praktycznie każdą inną literkę musiałam mu pisać na wzór i pracowicie ją przerysowywał, raz lepiej raz gorzej. Zwykle gorzej.
Dzisiaj przyszedl ze szkoły z nosem na kwintę. Za drzewo dostał tylko plusa bo było po terminie. A wczoraj dzieci dostawały piątki za drzewa genealogiczne wydrukowane z komputera. Zapewne dzieci są takie genialne, że już potrafią takie rzeczy na kompie robić same. Ja tu chyba czegoś nie rozumiem.
Jutro moje dziecko ma pasowanie na pierwszaka. Cała feta z tego ma być: ciastka, soczki, bukiety dla dyrekcji i wszystkich nauczycieli w pogotowiu. Rodzice się spięli, kasę pozbierali, już od dwóch tygodni omawiane są szczegóły przedsięwzięcia, kto co ma przynieść, kto co ma załatwić, kto ma gdzie być i o której godzinie niemalże. No a dzisiaj Patryk przynosi ze szkoły kwiatka wyciętego z papieru, na którym NA JUTRO ma przykleić swoje zdjęcie a całość wykleić kuleczkami z bibuły. Ponoć ma to być niezbędne na jutrzejszą imprezę. Umarłam. Po nauczce z drzewem nie ośmieli się moje dziecko przynieść coś później niż na zadany dzień. Już nie mówiąc o tym, że kwiatki potrzebne są na pasowanie. Zatem rodzina zasiadła, trzy dorosłe osoby i jedno dziecko zwijały te kuleczki i przyklejały do kwiatka ponad godzinę. Ciekawe ile czasu by to zajęło gdyby Patryk miał to zrobić sam... Jak jutro okaże się, że te kwiatki nie zawisną na jakimś bardzo widocznym miejscu całej imprezy nie zdzierżę....
A oto efekt naszej pracy:

Dla rozluźnienia napiszę jeszcze, że moje młodsze, przedszkolne, pięcioletnie dziecko tak zdefinowało "pasowanie":
"Pasowanie to jest bicie dzieci pasem, żeby sprawdzić ile wytrzymają"
Ciekawe, BTW, skąd maluchom przychodzą do głowy takie rzeczy? Dodam, że pasem dzieci nie katujemy i w ogóle nie wiem czy mamy jakiś w domu na podorędziu ;)

wtorek, 6 października 2009

Wyróżnienia

Na mojej nowej drodze internetowej otrzymałam już wyróżnienia :)  Miałam lekką zagwozdkę co dalej zrobić ale poczytałam, dokształciłam się i wreszcie mogę dopełnić obowiązków :)



Wyróżnienie dostałam od Aty i od Dorotyluk.




Bardzo dziękuję!
Posyłam dalej do:
Bajki za koty w wielu postaciach, a szczególnie kotki-psotki
szmatki łatki za fajne pomysły patchworkowe
dolina blekitnych kwiatow za cudne Mei Tai-e i inne śliczności






niedziela, 27 września 2009

Zabawa cieniem i Aleksandra Jesienna

Jesienią zabawa cieniem jest fajna, bo słońce już nisko.
W czasie gdy chłopcy oglądali mecz lokalnej ligi buraczanej tak oto bawiłyśmy się z Ulą :



Robiłymy też wspólne cienie udając muchy i motyle.
Ale niestety nie miał kto nam zrobić zdjęcia :(

.......................................................................

Wieczorem dokończyłam wreszcie Aleksandrę Jesienną.
Mogłam zatem przeprowadzić sesję zdjęciową:



sobota, 26 września 2009

Jesień

Kiedyś, daaaaawno temu (według zapisków 13-08-1988r) wędrowałam dłuuugą i nużącą drogą z Baraniej Góry do Milówki, zachwycając się pojawiającymi sie gdzieniegdzie rudościami i kolorem światła. W tych pięknych okolicznościach przyrody spłynęła na mnie muza i popełniłam piosenkę. Oczywiście potem długo i żmudnie pracowałam nad aranżacją tej piosenki z użyciem mojej ukochanej wtedy gitary. Ale tekst powstał w górach i musiałam go od razu zapamiętać w całości bo nie miałam na czym pisać a poza tym pisać w trakcie wędrówki dość trudno jest :) Na szczęście z Baraniej Góry do Milówki schodzi sie tak długo, że zdążyłam sobie wbić ten tekst do głowy tak skutecznie, że do tej pory go pamiętam. Dzisiaj przypomniałam sobie tamtą aurę. Może światło, może zapach jesiennego powietrza na naszej wsi podziałały na mnie w ten sposób.

Oto moja piosenka

Zaniedbałeś Jesień
A Ona znów do ciebie idzie.
Zaniedbałeś Jesień
A ona znów ci niesie
W podarunku złote liście

Zostawiłeś ją na łące, na bezdrożu
W brzydkiej, szarakowej sukience
A ona dziś do ciebie, tylko popatrz, idzie
Wystrojona we wrzosów kobierce

Zakochałeś Jesień
i Słonecznikiem ją nazwałeś.
Zakochałeś Jesień
i obiecałeś szczęście
czarnego wina jej dawałeś

A ona cię wywędrowała po bezdrożach
W brzydkiej, szarakowej sukience
A ona dziś do ciebie idzie, tylko popatrz
Wystrojona we wrzosów kobierce

Zabłądziłeś Jesień
kochankę swoją porzuciłeś.
I zdradziłeś Jesień
z Wiosną i z Zimą wcześniej
a latem ze mną ją zdradziłeś.

A ona już Ci wybaczyła żeś porzucił ją
W brzydkiej, szarakowej sukience.
A ona dziś do ciebie idzie, popatrz tylko
Wystrojona we wrzosów kobierce.

szkoda, że nie mogę Wam jej zaśpiewać...

.........................
Kupiłam dzisiaj bukiet zrobiony z pewnej rośliny, która kojarzy mi się z dzieciństwem. Pamiętam, że w przedszkolu jesienią ozdabiała salę. Zawsze mi się podobała i chciałam chociaż dotknąć tych ślicznych, rudych bombek, ale byłam za mała, żeby sięgnąć tak wysoko jak były powieszone. Dzisiaj, pierwszy raz od dzieciństwa, zobaczyłam ją w bukiecie u starszej pani, sprzedającej jesienne kwiaty na ulicy. I mam! Mam ją i wreszcie mogę dotknąć tych ślicznych....


Gdyby ktoś wiedział jak ta roślina sie nazywa, to proszę o informację. Bardzo chciałabym ją zasadzić w ogrodzie.

Jest jeszcze jedna taka roślina, która kojarzy mi się z dziecięcą jesienią. Kwiaty, (a może owoce?) ma okrągłe. Nie kuliste a okrągłe właśnie. Takie owale wypełnione jakby papierem ryżowym. Może także wiecie jak się nazywa ...


poniedziałek, 21 września 2009

Zeszłoroczny Anioł Świąteczny

Trochę zamyślony, jakby nieśmiały.
Mieszka w domu pełnym innych Aniołów więc na pewno nie narzeka na brak towarzystwa.
Oto
Świąteczny Anioł 2008


niedziela, 20 września 2009

Kocica Magica

Kocica Magica jest miła i grzeczna.
Chodzi w zielonych spodenkach.
Ma też bordową sukienkę ale jej za bardzo nie lubi, więc nie dała się w niej sfotografować.
Imię dla Kocicy wymyśliła jej właścicielka, Ula.

Matylda

Matylda, ubrana w za szeroką suknię z brązowego płócienka,
niczym Ania z Zielonego Wzgórza marzy o pięknej sukni z różowego muślinu...


Matylda nosi okulary i ma z tego powodu kompleksy.
Marzy o pięknych, długich, brązowych włosach,
które nie byłyby takie niesforne jak jej własne...





Matylda marzy też o czerwonych lakierkach, bo musi nosić filcowe bambosze...



Czy jej marzenia się spełnią ?