niedziela, 23 stycznia 2011

Crazy blue i trochę wspomnień

Pół roku temu myślałam, że moje szycie to już przeszłość. Miałam bardzo ciężki okres i chyba lekką depresję. Pochowałam maszyny do szycia, szmaty wyniosłam do piwnicy. Po wiecznym szyciowym bałaganie w moim pokoju pozostało tylko wspomnienie.
Było mi z tym dobrze i błogo. Maszynę wyciągnęłam z powodu szkolnego kiermaszu świątecznego. Obiecałam paniom ze świetlicy moich dzieci, że coś na kiermasz uszyję. A potem już poszło. Wygarnęłam z piwnicy pudło z niebieskimi szmatami i postanowiłam, że coś z nich uszyję. Szyło mi się fajnie, bo bez zobowiązań. Tu sobie zszyłam, tam sobie zszyłam, popuszczałam wodze fantazji, biorąc szmatki jak leci. W trakcie szycia przyszły do mnie różne szyciowe refleksje i wspomnienia z dzieciństwa. Moja Babcia szyła. Obszywała całą rodzinę w ciężkich czasach komunizmu. Nie mam pojęcia skąd brała materiały. Często bywałam u Babci i patrzyłam jak szyje. A ona pokazywała mi różne rzeczy i triki, więc będąc młodą panienką miałam z grubsza pojęcie, przynajmniej teoretyczne, jak się wszywa rękawy czy kołnierzyki, jak się podszywa dekolty. Mniej więcej w trzeciej klasie podstawówki od drugiej babci, pracującej w demokratycznych ;) Niemczech dostałam małą, dziecinną maszynę do szycia. Prościutką, szyjącą łańcuszkiem. Szyłam na niej maniacko ubranka dla lalek z flanelowych onucy przynoszonych z pracy przez mojego tatę. Wszystkie moje lalki miały kwieciste, zielone ubranka. Pod koniec podstawówki szyłam na maminym łuczniku przytulanki. Dalej nic w sklepach nie było ale zaczęły się pojawiać takie śmieszne materiałowe hipcie. Najpierw odgapiłam jednego hipcia a potem zaczęłam już sama wymyślać i projektować zabawki. Na osiemnastki wszystkie moje koleżanki dostawały ode mnie moje prace. Pamiętam, że jednej uszyłam smoka a dla innej kupiłam buciki niemowlęce i przerobiłam je na dwa pieski. Zabawki robiły furorę. Na studiach mi przeszło. Do szycia wróciłam dopiero będąc w ciąży. I tak mi już chyba zostanie, mam nadzieję... Skończyłam niebieskiego crazy-potwora. Zadziwiające, że tak szybko. Zwykle duże rzeczy leżały u mnie około roku. Wyszedł naprawdę pięknie. Ma niestety jedną podstawową wadę – jest niebieski. Niebieski do mnie nie przemawia. Ostatnio zaś siedziałam w domu z chorymi dziećmi i oko moje padło na rozpoczętą niebieską pracę. A, co mi tam, stwierdziłam, coś tam jeszcze podoszywam. I jakoś tak poszło i szło i szło… aż skończyłam. Piękny jest. Bo zainspirowana pracami Kasi Ino Ino (która jest moim pikowaniowym guru) i blogami amerykańskich quilterek postanowiłam porządnie go wypikować. Do tej pory duże potwory pikowałam wyłącznie po szwach bo bałam się, że jak coś zepsuję to będzie strasznie dużo prucia. A teraz mi nie zależało – jakby co, to wyrzucę ;) No i, kurczę, udało się! No, cudnie wyszło! Od tygodnia walczę z techniką fotograficzną. Aparat się zbiesił, zaginęła bateria. Zdjęcia robiłam na przemian komórką i kamerą i niestety są fatalne. Jak już diabeł odda baterię od aparatu to zrobię lepsze fotki i podmienię. A na razie nie chcę się wstrzymywać z pisaniem tego posta, bo mam w zanadrzu następną ciekawostkę ale o tym sza…. Czas na okropnie nieudane fotki:

niedziela, 9 stycznia 2011

Poświąteczne podsumowania

Dużo czasu minęło od ostatniego wpisu. Padł mi laptop, potem był naprawiany, potem znowu padł. Potem zrobiło się niebezpiecznie blisko do świąt i już nie miałam czasu na zabawy komputerem. Teraz nadrobię zaległości zdjęciowe. Niestety, w pośpiechu większość zdjęć robiłam już po zapakowaniu kiermaszowych wyrobów w woreczki, na dodatek telefonem komórkowym (jakiś pomór padł na elektornikę w moim domu po koniec roku) przez co ucierpiała ich jakość.
No to do dzieła:
Obiecana pomocnica kuchenna wisząca w mojej kuchni:

Obiecanego niebieskiego crazy-potwora nie pokażę, bo oczywiście go nie skończyłam. Kto mnie zna to wie, że u mnie wszystko musi nabrać mocy urzędowej. A takie duże projekty muszą poleżeć przynajmniej rok ;)

Poniżej kolekcja aniołów na kiermasz:

Włosy zrobiłam z czesanki.

Poniżej anioły z włosami bardziej "włosowatymi" :)


Przed świętami nastąpiło szaleństwo piernikowe. Zrobiłam chyba ze trzy kg pierniczków, które zostały rozdane do klas moich dzieci i w ramach prezentów różnym osobom.Zrobiłam 15 szopek witrażowych i 15 domków z piernika. Część poszła na kiermasz a część została rozdana w ramach prezentów. Jeden domek moje dzieci pożarły :) . Fotki znowu kiepskie, bo nie chciałm wyjmować piermików z folii. W końcu miały być do jedzenia więc nie chciałam ich narażać na zabrudzenie.

Przy okazji pokażę Wam girlandę, którą wieszam na święta. Skrzaty uszyłam dwa lata temu ale chyba ich nigdy nie pokazywałam.


I jeszcze na koniec ostatnia praca, którą szyłam na wczorajsze urodziny koleżanki mojej córy.

Zdjęcie fatalne. Zapomniałam zdjąć z obiektywu filtra polaryzacyjnego i niestety fotka zrobiona w pomieszczeniu sie nie udała. Podusia jest trochę ciemniejsza i wyszła naprawdę śliczna, czego niestety na tym zdjęciu nie widać. Podusia zainspirowana podobną, znalezioną na blogu "Patchwork and pottery"
Poza tym moja Ula na urodziny w tym roku dostała małą maszyne do szycia i też uszyła podusię dla Esterki. Malutką, dla lalki. Niestety, durna matka nie zrobiła zdjęcia tej podusi buuuu....

Buziaczki dla wszystkich i do następnego razu.